Powstanie i cel teorii fizycznych
Moglibyśmy doświadczenia nasze urozmaicać i rozszerzać aż do nieskończoności; wykazałyby one, iż zadziwiająco zapanowaliśmy nad sferą tych zjawisk. Lecz wykrylibyśmy w taki sposób tylko działanie czynnika, nie zaś sam czynnik.
Umysł ludzki jednak jest tak ukształtowany, że nie zadowala się tylko powierzchownym poznaniem zjawisk przyrody. Jasność i zadowolenie występują dopiero po poznaniu zasad, wykazujących, że zjawiska w przyrodzie są powiązane nawzajem organicznie.
Zapytajmy więc, co jest tym czynnikiem, którzyśmy wytwarzali, odbijali, załamywali i analizowali.
Przy roztrząsaniu tego pytania przekonywamy się, że życie filozofa eksperymentatora jest podwójne. Żyje on w swym powołaniu życiem zmysłów, posługując się rękoma, oczyma i uchem. Lecz pytanie powyżej postawione wyprowadza go poza granice zmysłów. Nie może on rozważać, a tym bardziej odpowiedzieć na pytanie, „czym jest światło”, bez przeniesienia się w świat niedostępny dla zmysłów, świat, od którego zależą wszystkie zjawiska optyczne. Dla ujawnienia tego świata pozazmysłowego umysł posiadać musi pewną zdolność wyobraźni. Musi rozporządzać zdolnością tworzenia ścisłych obrazów rzeczy, w tym świecie istniejących i powiedzenia sobie, że skoro taki stan rzeczy w owym świecie pozazmysłowym istnieje, zjawiska naszego świata zmysłowego muszą koniecznie zależeć od tego podłoża zewnętrznego. Tak powstają teorie fizyczne; prawdziwość ich polega na objaśnieniu znanego oraz na przepowiadaniu nieznanego.
Takie pojęcie o teorii fizycznej każe dorozumiewać się, jak widzimy, ćwiczenia fantazji, wyraz, wobec którego wielu poważnych ludzi w dziedzinie nauki, jak i z dala od niej stojących, nieswojsko się czuje. Że i uczeni tak czują, jest to sądzę dowodem, że się dali uwieść pospolitemu rozumieniu tego wielkiego daru, zamiast poznania wpływów jego na własny sposób myślenia. Bez fantazji nie jesteśmy w stanie zrobić ani jednego kroku poza granicę życia czysto zwierzęcego, a nawet dotrzeć do granic jego. Mówiąc tu o fantazji, mam na myśli nie ową nieokiełznaną fanaberię traktowania faktów według własnego widzimisię, lecz uporządkowaną i wyćwiczoną moc, której jedyne zadanie polega na wytwarzaniu takich pojęć, jakich rozum nieodparcie się domaga. Tak wyćwiczona wyobraźnia nie rozłącza się ze światem faktów. Jest on dla niej składem, z którego czerpie materiał; a czary jej sztuki polegają nie na tworzeniu nowych rzeczy, lecz na takiej zmianie wielkości, położenia, układu i innych własności rzeczy zmysłowych, aby dały oparcie dociekaniom rozumu nad światem pozazmysłowym.
Kartezjusz przypuszczał, że przestrzeń jest wypełniona ośrodkiem, przepuszczającym światło w jednej chwili. Przede wszystkim dlatego, że według jego doświadczeń, nie istnieje dostrzegalny przeciąg czasu pomiędzy pojawieniem się błysku światła, acz w znacznej odległości, i jego działaniem na świadomość; następnie, ponieważ o ile jego doświadczenia sięgały, żadne działanie fizyczne nie przenosi się z miejsca na miejsce bez ośrodka przenoszącego je. Fantazja jego dopomogła sobie nadto przedstawieniami, zaczerpniętymi ze świata rzeczywistego. Gdy, powiada on, kroczymy w ciemności z laską w ręku i przeciwny koniec laski uderza o przeszkodę, ręka czuje to natychmiast. Objaśnia to nam, co dziwnym w przeciwnym razie wydawać by się mogło, że światło od słońca dochodzi do nas w jednej chwili. Chciałbym, by wierzono, że światło w ciałach, które nazywamy świecącymi, jest niczym innym tylko bardzo szybkim i gwałtownym ruchem, przenoszonym przez powietrze i inne ośrodki przezroczyste do oka tak samo, jak uderzenie dochodzi do ręki niewidomego przez laskę. Zachodzi to w jednej chwili; zachodziłoby w jednej chwili i wówczas, gdyby odległość była jeszcze większa, aniżeli nieba od ziemi. Nie jest więc niezbędnym, aby coś materialnego dochodziło z ciała świecącego do oka, tak samo jak, aby coś było wysyłane z ziemi do ręki niewidomego wówczas, gdy czuje uderzenie swej laski. Słynny Robert Hooke powątpiewał początkowo o słuszności tej uwagi Kartezjusza, później jednak przystał na nią w zasadzie. Wiarę w jednochwilowe rozprzestrzenianie się światła zachwiało wzmiankowane w poprzednim odczycie odkrycie Roemera.